Temat wydawał się atrakcyjny,liczyłem na ciekawe kino biograficzne,a wyszła z tego lip,taka jednowymiarowa laurka o prawie świętym byłym sportowcu,film momentami tak słodki,że aż mdli.Dialogi słabiutkie na poziomie misyjnego filmu religijnego dla oazowiczów,strasznie irytujący pomysł z tym narratorem,który co chwila wychwala pod niebiosa wujka Li.Do tego trzeba dodać mnóstwo naciąganych scen z samego obozu(poziom absurdu sięga zenitu,gdy japoński szeregowy żołnierz bije się z dowódcą przy wyłączniku napięcia) i mamy obraz tego dzieła.Na plus kilka ciekawszych scen,ale można je policzyć na palcach jednej ręki,oraz ciekawość jak ten główny bohater skończy,dzięki czemu dotrwałem do końca tego niezbyt udanego seansu.